piątek, 1 listopada 2013

34 "Musisz ją odszukać."

               Szła do sklepu, kurczowo trzymając parasolkę, która niezawodnie chroniła ją przed deszczem. W domu zabrakło mąki, a chciała zrobić na kolację pizzę, by Sophie nie musiała się wysilać po pracy. W pewnym momencie zobaczyła kobietę, która mimo zawieruchy panującej na zewnątrz, szła pewnie siebie, w kwiecistej sukience przed kolano. Na głowie miała słomiany kapelusz spod którego wystawały długie, kędzierzawe włosy. Stopy kobiety przyodziane były w buty na obcasie, które były modne jakieś 8 lat temu. Amy zmarszczyła czoło, zastanawiając się dlaczego sukienka kobiety wcale nie jest mokra.
-Przepraszam, może chce pani wejść pod moją parasolkę? Strasznie pada – zaczepiła kobietę niebieskooka. W tym momencie ona się odwróciła, a Amy zdębiała.
-Wiesz, ja kocham deszcz – uśmiechnęła się.
-Mama…? Mamo… Co ty? Co ty tu robisz? – wydusiła z siebie Amy, a z jej rąk wyleciała torebka, którą wcześniej kurczowo trzymała.
-Skarbie, nie wolno upuszczać torebki na ziemię. Pieniądze ci uciekną. – pokręciła głową jej matka, po czym pochyliła się i podniosła rzecz z ziemi. Podała ją córce, jak gdyby nigdy nic. – Wyrosłaś na piękną kobietę, córeczko.
-Ale… Jak? – szepnęła dziewczyna, czując jak łzy zbierają się jej pod powiekami.
-Śnisz skarbie. – dłoń matki spoczęła na jej policzku. Jej aksamitny dotyk wydawał się być niesamowicie realistyczną czynnością. Nie mogła śnić. Ludzie w snach nie czują nic. A ona czuła wyraźnie dłoń matki na swoim policzku. To nie mógł być sen. To musiała być rzeczywistość.
-Tęsknię za tobą… Jest z tobą babcia? – zapytała, przygryzając dolną wargę.
-Tak skarbie, wszystko z nią w porządku. Posłuchaj nie mam wiele czasu, jestem tu, bo muszę cię nakierować.
-W czym? – zdziwiła się Amy.
-Musisz ją odszukać. Musisz znaleźć swoje dziecko. Źle zrobiłaś, że ją oddałaś. Ona cię potrzebuje.
-Mamo…
-Posłuchaj, dobrze? Nie będę miała możliwości powtórzyć to drugi raz, dlatego proszę cię, zrób to, o co cię proszę. Ona jest chora. Tylko ty będziesz mogła jej pomóc. Jesteś matką, to twój obowiązek. Dlatego teraz zostaniesz obudzona przez ojca, wyjeżdżają z Sophie na kilka dni. Zajmiesz się ich synkiem. Jak wyjdą z domu, pójdziesz do gabinetu ojca. Za obrazem jest sejf,  kod do niego to data urodzin któregoś z członków tego domu. Kocham cię, jestem dumna, że urodziłam taką piękną córeczkę.
               -Amy, kochanie, wstawaj. – głos ojca zabrzmiał łagodnie nad jej uchem.  Powoli otworzyła oczy, nie wierząc, że ten sen był snem. Przetarła zmęczone powieki, po czym na tyle na ile mogła, uśmiechnęła się.
-Niech zgadnę. Wyjeżdżacie i nie macie z kim zostawić młodego, więc zostawiacie go pod moją opieką? – zapytała dziewczyna, unosząc się na łokciach.
-Skąd wiesz? – zdziwił się jej ojciec.
-Magia. Już wstaję – uśmiechnęła się dziewczyna, odgarniając kołdrę na bok. Wsunęła stopy we włochate kapcie i nałożyła na swoją halkę szlafrok.  Ojciec kiwnął głową, mruknął coś o tym, że czekają na dole, po czym opuścił jej sypialnię. Amy rozejrzała się po wnętrzu, rozciągając się nieco. Jej myśli ciągle wracały do snu, w którym objawiła się jej matka. Kompletnie nie wiedziała o co może jej chodzić, dlaczego ma odszukać swoje dziecko. Przecież ono podlega prawnie pod zastępczych rodziców, Amy w świetle prawa jest dla tego dziecka obcą osobą. Nie wiedziała nawet jak malec ma na imię…
               Związała na szybko włosy w kitkę, po czym zeszła na dół. Do jej nozdrzy dochodził zapach świeżo parzonej kawy i tostów, które przyrządziła Sophie, tak by ją ułagodzić. Na wypadek, gdyby była zła za to, że musi opiekować się młodszym, przyrodnim bratem.
               Weszła do salonu, gdzie Sophie pouczała Nicka, o tym jak ma się zachowywać podczas ich nieobecności. Najmłodszy członek tego domu był już jednak dość dorosły, by rozumieć jak zachowywać się podczas braku rodziców. Nick często był zdany sam na siebie lub na braterską opiekę, więc zdążył się przyzwyczaić.
-Damy sobie radę  - oznajmiła Amy, opierając się o framugę drzwi.  Sophie obróciła się w jej stronę i posłała jej szeroki uśmiech, który rozweseliłby nawet największego pesymistę świata. Amy uniosła lekko kąciki ust ku górze.
-Kochanie, taksówka stoi pod domem! Dzieciaki, bądźcie grzeczne! – krzyknął jej ojciec z przedpokoju. Brunetka skrzywiła się, zastanawiając, dlaczego nie mógł przejść kilka kroków do salonu i normalnie przekazać wiadomość.
-Bądźcie grzeczni – Sophie ucałowała swojego syna w czoło, po czym podeszła do Amy i cmoknęła ją w policzek. Wychodząc z salonu, krzyknęła do Paula, że ma opiekować się rodzeństwem.
               Brunetka stała i obserwowała jak jej ojciec i przyszywana matka wychodzą z pola widzenia. Gdy trzasnęły frontowe drzwi, odwróciła się w stronę Nicka. Mały zdążył już zapomnieć o tym, że przez tydzień nie będzie rodziców. Oglądał właśnie bajkę na dużej plazmie, która wisiała na ścianie w salonie. Amy wywróciła oczyma, po czym udała się do kuchni, skąd nadal dobiegały ją cudowne zapachy parzonej kawy i świeżych tostów.
               Usiadła przy stole i nałożyła sobie na talerz jedną kromkę pieczonego chleba. Posmarowała ją dżemem brzoskwiniowym. Nalała sobie kawy do błękitnego kubka w paski, wrzucając do niej kostkę cukru. Zamieszała płyn łyżeczką, po czym wyciągnęła ją i odłożyła na brzeg talerza. Wzięła tosta w dłonie i zaczęła go obracać. Zapatrzyła się w okno, na niebo, które roztaczało się nad Mullingar. Ani jednej chmurki, a słońce zajmowało wysoką pozycję.
                Zastanawiała się co robi Liam. Czy tęskni, myśli o niej tak mocno jak ona o nim. Zastanawiała się co ma teraz zrobić. Wiedziała, że jest nieodwołalnie zakochana w tym niemalże idealnym mężczyźnie. Kochała w nim każdą drobnostkę. Każdy tatuaż, każdy uśmiech. Był dla niej wszystkim, miała nadzieję, że ona też nie była mu obojętna.
               Ale nie mogła ot tak z nim być. Na samą myśl, że opinie na temat jej związku z Liamem mogłyby znów ją otoczyć, robiło jej się niedobrze. Do tej pory większość ludzi było przeciw ich miłości. Wszyscy uważali, że Amy jest z słynnym wokalistą dla pieniędzy. A ona go kochała. Bardziej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
               Nie pomagały jej słowa Liama, że dadzą radę, że najważniejsze jest to, iż oni znają prawdę. Nigdy nie była osobą mocną w psychice. Zawsze przejmowała się opinią ludzi, choć wyglądała na bardziej pewną siebie niż niejedna popularna nastolatka w szkole. Pozory myliły. Jak zawsze.
               Z niesmakiem odłożyła tosta na talerz, po czym odsunęła go od siebie. Wstała od stołu, wzięła swój kubek i wróciła do salonu. Usiadła obok Nicka, który był zajęty malowaniem jakiegoś zwierzaka, bodajże dinozaura.
-Co rysujesz? – zapytała Amy, uśmiechając się do malca.
-Dinozaura. On jest baaardzo groźny! – zachwycił się jej brat, wyciągając do niej rysunek. Brunetka zaśmiała się cicho, na widok różowego, „groźnego” zwierzaka.
-Strach się bać. – rozczochrała mu włosy, po czym udała się na górę ze swoim kubkiem, w którym robiło się coraz mniej kawy.
               Weszła do pokoju, odstawiła kubek na szafkę, po czym włączyła telewizor na jakąś stację muzyczną. Stała chwilę, wpatrując się w ruchy jakichś tancerek do bardzo dynamicznej muzyki. Zadziwiały ją ich ładnie opalone ciała i kuszące ruchy. Wszystkie te dziewczyny przywodziły jej na myśl Danielle.
Nigdy nie będę od niej lepsza, westchnęła cicho. Podchodząc do szafy, rzuciła pilot na łóżko. Odsunęła duże białe drzwi, szukając czegoś do ubrania. Postanowiła wyjść z domu, jak najszybciej spełniając prośbę matki, która wciąż uporczywie siedziała jej w głowie. Wyciągnęła z szafy szare rurki i przerzuciła je sobie przez ramię. Do spodni dobrała rudy, luźny sweterek i siwą czapkę. Reszta kompletu powędrowała również na jej ramię. Amy wyciągnęła bieliznę i z naręczem ubrań udała się do łazienki.
               Czynności związane z higieną osobistą zajęły jej mniej więcej pół godziny. Po wyjściu spod prysznica, dokładnie osuszyła się ręcznikiem i ubrała w przygotowane ubrania. Jej mokre kosmyki opadły na ramiona, skręcone w sprężynki. Amy wysuszyła wilgotne pasma, lekko rozprostowując je palcami, by układały się w miarę przyzwoicie.  Nałożyła na twarz cienką warstwę podkładu, by nie wyglądać jak upiór, a następnie wytuszowała swoje rzęsy.
               Zadowolona z efektu, opuściła łazienkę. Wróciwszy z powrotem do pokoju, nałożyła na lewy nadgarstek zegarek z brązową, skórzaną opaską, a na prawy założyła pierwszą z brzegu bransoletkę. Wsunęła do tylnej kieszeni swój telefon, który wyglądał jakby przeszedł przez jakieś ciężkie tornado. Jej iPhone miał pęknięty ekran i złamaną tylną klapkę. Nie pamiętała tego, ale wywnioskowała, że musiała go nadużyć podczas pamiętnej nocy, gdy wróciła do Londynu by pocieszyć swoją przyjaciółkę.
               Zabrała ze sobą pieniądze na autobus czy taksówkę. Nie wiedziała czym pojedzie, nie znała jeszcze adresu tej rodziny. Spoglądając na zegarek na swoim nadgarstku, otrząsnęła się z letargu. Wyłączyła wciąż włączony telewizor, po czym wybiegła z pokoju. Udała się do gabinetu ojca na parterze.
               Szybko odgadła gdzie jest sejf. Ściągnęła ze ściany obraz i oto jej oczom ukazało się srebrne pudło z klawiaturą. Jako pierwszą, wpisała datę urodzenia Sophie. Sejf jednak odmówił współpracy, informując ją, że zostały jej dwie próby w przeciwnym razie uruchomi się alarm antywłamaniowy. Amy zmarszczyła brwi. Skąd tu do cholery alarm antywłamaniowy?
               Wzruszyła ramionami, wpisując swoją datę urodzin. Na jej szczęście, a nieszczęście ojca, kod został przyjęty. Usatysfakcjonowana otworzyła grube drzwiczki sejfu. Odnalazła teczkę ze swoim imieniem figurującym na przedzie. Zamyślona, usiadła przy biurku ojca. Odwiązała biały sznureczek, który był zawiązany na kokardkę.
               Akt urodzenia, wypis ze szpitala, pierwsze świadectwo, drugi wypis ze szpitala i zrzeczenie się praw do dziecka na rzecz państwa… I tu nazwisko nie figurowało. Zirytowana dziewczyna odgarnęła włosy, które opadały jej na policzki. Przerzuciła wszystkie dokumenty, szukając choćby  najmniejszej informacji dotyczącej zastępczych rodziców jej córeczki.
               Przepadło, zniknęło, jej ojciec był bardziej cwany niż się spodziewała. Jednak coś kazało jej przeszukać dokumenty raz jeszcze. Dopiero na odwrocie ostatniej kartki zauważyła przyklejoną małą, żółtą karteczkę. Widniało na niej nazwisko, imiona zastępczych rodziców, dokładny adres i numer telefonu.
-Dzięki Bogu! – odetchnęła z ulgą dziewczyna. Wyciągnęła z szuflady ojca jakąś małą karteczkę i długopisem wziętym z biurka, przepisała wszystkie informacje. Schowała wszystkie dokumenty do teczki, w identycznym porządku, w jakim były ułożony. Odłożyła długopis, po czym wstała od biurka. Zawiązała kokardkę na teczce i wzięła ją w dłonie. Obejrzała się za siebie, mając wrażenie, że ktoś na nią patrzy, jednakże nikogo tam nie było.
               Schowała teczkę na miejsce, po czym zamknęła sejf. Z powrotem zawiesiła obraz na haczyk. Zgięła karteczkę na pół, po czym umieściła ją w tylniej kieszeni. Rozejrzała się, czy aby wszystko leży na swoim miejscu. Dosunęła skórzany fotel tak, by stał tak jak uprzednio, po czym opuściła gabinet ojca.
               Krzyknęła do chłopaków, że wychodzi i nie ma pojęcia kiedy wróci. Założyła szare trampki na nogi, poprawiła czapkę i przejrzała się w lusterku. Wzięła z wieszaka apaszkę Sophie z motywem cętek, po czym założyła ją sobie na szyję. Poprawiła ją, aby całość wyglądała dość swobodnie, po czym wyszła z domu.
*
               Państwo Covland mieszkali na drugim końcu Mullingar. Amy pluła sobie w brodę, że nigdy nie zainteresowała się swoim dzieckiem. Chociaż zrzekła się praw rodzicielskich, mogła chociaż poprosić, o obserwowanie rozwoju małej jako zwykła ciotka. Ale nie. Była wtedy za głupia, żeby rozumieć co traci. Jadąc taksówką, czuła jak ściska ją w żołądku. Jak to będzie? Jak zareagują prawowici rodzice małej?
                Zastanawiała się, co robi. Dlaczego tam jedzie. Z jakiego powodu wierzy durnemu wytworowi swej wyobraźni? Przecież nawet nie wiedziała jak to dziecko ma na imię. Co z niej za matka?
               Miała ochotę zawrócić, ale było już za późno. Kierowca oznajmił, że są na miejscu i zażądał zapłaty. Amy odliczyła żądaną sumę i wręczyła ją starszemu mężczyźnie, który wyglądał niemalże identycznie jak jej były szef.
               Wysiadła z taksówki, zamykając za sobą drzwiczki. W uszach brzmiał jej szum odjeżdżającego samochodu. Znajdowała się sama na drugim końcu Mullingar, nawet nie znała tej okolicy. Stała przed dużym domem, z niebieskimi okiennicami. W ogrodzie biegał mały szczeniak, prawdopodobnie labrador, a za nim ze śmiechem biegła mała dziewczynka. Miała nie więcej niż 7 lat.
Czy… Czy to ona?  Serce Amy zamarło na chwilę. Po chwili jednak doszła do wniosku, że jej dziecko na pewno nie ma 7 lat.  2 lata i pół roku, tyle teraz powinna mieć jej mała.
               -Przepraszam, dlaczego wpatruje się pani w moje dziecko? Ma pani jakiś problem? – zagrzmiał nad nią dość młody mężczyzna.
-Ja… Czy nazywa się pan Chris Covland? – zapytała niepewnie. Facet spojrzał na nią, a zdenerwowanie na jego twarzy ustąpiło zdziwieniu.
-W czym mogę pani pomóc? Skąd zna pani moją godność? – zdziwił się.
-Macie… Macie moje dziecko. – wyjąkała. Czuła się jak ostatnia idiotka, bo zjawiła się dość późno. Właściwie to nie miała żadnych praw do swojej córki. To nie było jej dziecko. Pluła sobie w brodę, po raz kolejny, bo zaufała swojej bujnej wyobraźni.
-Myślałem, że nigdy się nie zjawisz. Wejdź.
*
                -Nie wiemy co robić, szpital szuka dla nas dawcy, ale bezskutecznie. Oprócz niej jest tyle chorych ludzi, do wszystkiego jest okropna kolejka. Boimy się, że ją stracimy. – zamilkła Vivienne. Miała 30 lat, a wyglądała na 40. Podkrążone, zapłakane oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Ale uśmiechała się, bo trzymała na rękach małą Ronnie.
               Amy siedziała w ciszy, podsumowując w głowie wszystkie informacje. To małe dziecko, jej rodzona córka, umierała w ich oczach. Potrzebowała natychmiastowego przeszczepu szpiku kostnego, ponieważ chorowała na wrodzoną neutropenię, czyli brak odporności. Mała nieustannie była osłabiona, rzadko kiedy szczęśliwa. Nawet teraz, siedząc na kolanach przyszywanej matki była smutna, choć z zaciekawieniem patrzyła na Amy.
-Lekarze mówią, że bez przeszczepu zostało jej niewiele… Pół roku życia. Pół roku. Zrozum nas… Wiemy, że nie chcesz mieć z małą kontaktu, ale… Proszę… Uratuj nasze słońce. – odezwał się Chris po dłuższej chwili milczenia. Oboje wyglądali jakby mieli zaraz postradać zmysły.
               P ó ł  roku życia. Sześć miesięcy cierpienia. Wrodzony brak odporności. Szpik nie wytwarza białych krwinek odpowiedzialnych za odporność. Ronnie jest jednym z niewielu dzieci, które zapadły na tą chorobę. Wszystkie te myśli przewijały się przez jej głowę niczym rozpędzony pociąg. Czuła, jak siły jej odchodzą. Potrzebowała chwili ciszy i spokoju. Przymknęła oczy, nie chciała by ją obserwowali. Była winna choroby tego dziecka. To przez jej geny oni cierpią. Nie potrafiła tego znieść.
               Po chwili wstała z fotela i podeszła do kanapy, na której siedziała Vivienne. Ukucnęła przed Ronnie i złapała ją za rączkę. Miała niebieskie oczy po niej. I orzechowe włosy po ojcu. Bladą cerę też po niej. Wyglądała jak połączenie obojga rodziców. Kompletnie niepodobna do adopcyjnych.
-Co zrobicie jak podrośnie? Powiecie jej dlaczego nie wygląda jak wy? Stwierdzicie, że prababcia tak wyglądała? Czy wyznacie, że jej nie chciałam? – zapytała ze spokojem, choć dłonie jej drżały. Ronnie patrzyła na nią z zainteresowaniem. Wyciągała ku niej swoje małe rączki.
-My… To znaczy…
-Wiecie, to nie było tak, że jej nie chciałam. Ojciec kazał mi ją oddać, bo byłam za młoda na wychowanie dziecka. Stwierdził, że zaszkodziłabym jej. Że nie potrafiłabym się nią zająć. Nie skończyłabym przez nią szkoły. A ja tak bardzo nie chciałam się jej pozbywać. – ostatnie zdanie wyszeptała.
               W tylnej kieszeni jej spodni rozległ się dzwonek oznajmujący nadchodzące połączenie.
-Przepraszam – pokręciła głową, po czym wstała i podeszła do okna, jednocześnie wyciągając telefon z kieszeni. Spojrzała na pęknięty ekran, na zdjęcie Liama, które widniało przy połączeniu. Odebrała, choć nie miała ochoty na pogawędki.
-Hej kochanie, nie zgadniesz…! – przywitał się Liam, rozradowany.
-Nie mogę teraz rozmawiać. Odezwę się później. – wtrąciła dziewczyna, po czym nie czekając na reakcję, rozłączyła się. Wyłączyła telefon i schowała go z powrotem do kieszeni. Odwróciła się w stronę Chrisa i Vivienne.
-Obiecajcie mi, że nigdy nie stracę z nią kontaktu i że pozna prawdę, gdy tylko będzie w stanie to zrozumieć. – przygryzła dolną wargę, podchodząc do Vivienne. Ronnie nadal wyciągała ku niej małe rączki. Niebieskooka z zawahaniem w swoich ruchach, wzięła ją na swoje ręce.
-To ty ją urodziłaś, mała ma prawo znać swoją biologiczną matkę. – westchnęła Vivienne, wyraźnie zmartwiona faktem, że kiedyś jej mała córeczka dowie się, że jej prawdziwą matką jest ktoś inny.
               -Nie sądziłam, że dacie jej na imię tak, jak prosiłam. – pokręciła głową dziewczyna, przytulając do siebie delikatnie Ronnie.
-Spodobało nam się równie mocno jak tobie. – skinął głową Chris. Amy przymknęła na chwilę oczy, po czym otworzyła je. Czuła się silniejsza i pewniejsza swoich czynów, mając tą małą istotę na rękach.
                -Zbierajcie się. – postanowiła nagle. Napotkały ją dwa zdziwione spojrzenia. Ronnie bawiła się jej zakręconym kosmykiem włosów, wydając przy tym dźwięki zadowolenia.
-Ale…

-Jeżeli to jedyny sposób, dzięki któremu możemy jej pomóc, jedziemy do szpitala. Musimy to załatwić jak najszybciej. 


OGŁOSZENIA PARAFIALNE (kto nie przeczyta ten frajer) !!


Pozdrawiam siebie i swoją inteligencję, która pisała rozdział po raz drugi, gdyż uprzednio zapomniała pierwotną wersję zapisać.
Podoba się rozdział? Piszcie co o nim sądzicie. 
POTRZEBUJĘ WASZYCH KOMENTARZY JAK POWIETRZA.
SHAME ON YOU! 
Jestem na was cholernie zawiedziona. Opuściliście mnie.
Kiedyś 18 komentarzy od 18 różnych osób było łatwizną, nieprawdaż? A teraz? Ledwo 8. Nie chodzi o to, że zależy mi na ich ilości. Widzę ile was wchodzi na bloga, mam statystyki. Ponad 34 tysiące wejść, więc chyba tak źle z pisaniem nie jest, co?
KOMENTOWANIE NIE GRYZIE! Krótki komentarz w stylu "Do dupy rozdział" czy "Super!" mnie zadowoli. Wiadomo, że jak każdy lubię długaśne komentarze, ale... Jak się nie ma co się lubi... i tak dalej.
PROSZĘ, KOMENTUJCIE :(
Wyciągnijcie tak z 14 komentarzy, jak dawniej:c
KOCHAM WAS I CZEKAM NA FALĘ KOMENTARZY NA TEMAT POWYŻSZEGO ROZDZIAŁU! :) 
PS Przepraszam, jeśli coś pomyliłam w związku z chorobą tego malucha. Nie jestem lekarzem, sugerowałam się internetem :)

11 komentarzy:

  1. Wow. Nie spodziewałam się, że Amy pozna swoją córeczkę. Nie wiedziałam też, że mogłaby być chora. :c Biedne maleństwo. Mam nadzieję, że uda się ją wyleczyć i będzie żyła dłuugo, szczęśliwie...
    Mimo wszystko, rozdział bardzo mi się podoba. Z początku, gdy czytałam, nie zorientowałam się, że wszystko pisane jest kursywą i myślałam, że naprawdę spotkała swoją mamę. Ale w porę się zorientowałam i wszystko mi pasuje.
    Chce już wiedzieć, co stanie się z Ronnie. :c Już, już!
    Pozdrawiam x @_luvmyboobear

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebisty rozdział czekam na kolejny !

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział *_____* Amy ma słodką córeczkę . Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze , że Ronnie będzie zdrowa , Amy z Liamem szczęśliwa itp. :P Z niecierpliwością wyczekuje następnego rozdziału :DD

    Pozdrawiam xx.

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny rozdział! czułam że niedługo coś będzie z dzieckiem Amy :D hahaha ja i mój węch XD haha, pisz dalej i szybciutko! bo ja się tu doczekac nie mogę chyba najbardziej na całym świecie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialne, bardzo się cieszę, że Amy i Liam są razem oby tak już zostało :)) Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. genialny rozdział <333

    OdpowiedzUsuń
  7. jesteś cudowna! *____*

    OdpowiedzUsuń
  8. Po pierwsze co chcę napisać to, najmocniej przepraszam, że tak bardzo zaniedbałam czytanie Twojego opowiadania. W dodatku nie po raz pierwszy mi się to zdarzyło, eh.. Zawsze przepraszałam i mówiłam sobie, że taka sytuacja zdarzyła się po raz ostatni, a tu ta-dah,, niemiła niespodzianka. Zła ze mnie czytelniczka i nic tylko tępić takie paskudne osoby, jak ja. Naprawdę.
    Z drugiej strony jestem zadowolona i dumna z siebie, że zebrałam w sobie siły i w ciągu jednego dnia nadrobiłam zaległości (a było ich trochę, nie ukrywam). Teraz Cię trochę pochwalę, ale nie za dużo, bo jeszcze w jakichś samozachwyt popadniesz i dopiero będzie. Wiesz, że bardzo lubiłam twój styl pisania, prawda? Tak teraz mogę śmiało powiedzieć, że go kocham. Wszystkie opisy miejsc, uczuć bohaterów są rewelacyjne. Nie żeby wcześniej były słabe, nie, nie, nic z tych rzeczy. Po prostu gdyby wziąć pierwsze części tej historii oraz ostatnie, to widać wyraźna różnicę w stylu. Rozwinęłaś się nam, kochana. :) A może w jakiś magiczny sposób mój talent do pisania przeszedł na Ciebie? Jeśli tak to poproszę go z powrotem, bo naprawdę ciężko mi idzie pisanie. Miałam skomentować powiadania, a pisze Bóg wie o czym.
    Zacznę od tego, że ani trochę nie podobał mi się pomysł z przeprowadzką Amy. Rozumiem, że może chciała odpocząć od całego tego zgiełku, uporządkować myśli, ale nie musiała wynosić się na stałe. Mogła wrócić do przyjaciół, do Liama. Właśnie, kwestia Payne'a. Wiesz jak cholernie ucieszyłam się, kiedy doszłam do momentu w którym się obudził. Szkoda tylko, że nie było przy nim dziewczyny. Od tamtego momentu nie mogłam się doczekać kiedy w końcu przeczytam o ich spotkaniu. A na dodatek w mojej głowie kłębiło się masę pytań. Kiedy się spotkają? W jakich okolicznościach? Czy Amy będzie chciała porozmawiać z chłopakiem? Czy wyjaśnią sobie wszystko i wyznają miłość? Czy będą ze sobą? I bam, nagle intryga Kate. No muszę przyznać, że nieźle to wykombinowała sprowadzając bohaterkę z Irlandii. Moja radość nie trwała za długo, bo pojawiła się Dan (osobiście ją lubię i nic do niej nie mam, żeby nie było). Miałam ochotę nakopać jej do tyłka za to co zrobiła. Już było tak pięknie, Liaś szykuje się na spotkanie z Amy, ja żywię nadzieję, że zaczynie się wszystko układać, a tu.. grr. Nevermind. ^^ Jednakże długo nie musiałam czekać. Sytuacja w hotelu totalnie mnie rozczuliła. Sądziłam, że dziewczyna będzie zgrywać twardą, jak zawsze,a le jednak pękła i powiedziała prawdę. Wyznała mu swoje uczucia i on jej również. Komentować ich zbliżenia nie będę. :D Ostatni rozdział bardzo mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że może dojść do spotkania z malutką Ronnie, która w dodatku jest ciężko chora. :c Biedactwo. Mam nadzieję, że uda się jakoś wyleczyć dziewczynkę, że wszystko będzie dobrze. A po akcji z telefonem od Liama nie zdziwię się, jak chłopak zjawi się u niej lada chwila. :D Oj, pewnie rozpisałam się, jak nigdy.
    Czekam na ciąg dalszy, xo.

    www.trzynasty-dzien-milosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudny rozdział, zresztą taki jak zawsze:) <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy