środa, 18 grudnia 2013

42 'Rozstańmy się w zgodzie'

Wychodząc ze studia fotograficznego, przystanęła na chwilę. Poprawiła swój szalik i wyciągnęła telefon z kieszeni. Miała jedną nową wiadomość. Odblokowała ekran.
„Nazwę swoje pierwsze dziecko twoim imieniem. Nie doceniałem cię. Dziękuję. Lecimy do Paryża! xx” Amy uśmiechnęła się, czytając tą optymistyczną wiadomość od Louisa. Schowała telefon do kieszeni płaszczyka i spojrzała na zegarek.
20:15. Godzina do odlotu. Co będzie robiła przez ten czas?
Przełożyła sesję na godzinę 15, gdyż wcześniej zaspała. Siedziała z Zaynem na dworze do czwartej nad ranem. Okropnie zmarzła, ale w sumie to się nie liczyło. Chodzili po Nowym Jorku, wciąż mając za sobą dwóch goryli, ochraniających Zayna. Gdzieś w całodobowej stacji kupili sobie kawę i sączyli ją, śmiejąc się z dawnych dziejów.
Zayn dawał jej nieopisaną siłę, by walczyć. Wiedziała, że nigdy nie przestanie być mu wdzięczna za te wszystkie dobre rzeczy, jakie dla niej zrobił.
Mimo wszystko znów chciała uciec. Zostawić to wszystko za sobą, zamieszkać w Nowym Jorku i zacząć zarabiać. Planowała coś zrobić ze swoim życiem. Chciała pracować w domu dziecka.
Znieruchomiała, przypominając sobie o Jane. Małej dziewczynce, której obiecała, że jeśli Liam się wyliże, załatwi jej spotkanie z nimi.
Cholera. Nie jest  na to za późno?
Pośpiesznie wykręciła numer do hospicjum. Chwila rozmowy i już wiedziała, że małą spotkało niesamowite szczęście. Choroba zaczęła się cofać, choć to niemożliwe pod medycznym względem, a w dodatku ją i jej siostrę zaadoptowało małżeństwo, które nie może mieć dzieci. Amy mało serce nie pękło z radości, gdy pielęgniarka obiecała wysłać jej adres na maila. Będzie mogła spełnić prośbę Jane.
Postanowiła zacząć żyć od nowa. I już miała na koncie pierwszy sukces. Spóźniony, ale zawsze to jakiś sukces.
Jadąc taksówką na lotnisko, wybrała numer do Liama.
-Nareszcie, dzwoniłem do ciebie jakieś trzysta razy! – od razu po odebraniu już na nią warczał. Amy zacisnęła zęby, powstrzymując obelgę jaką miała na końcu języka. Mimo wszystko nadal pamiętała jego byłą dziewczynę wychodzącą z JEGO apartamentu. Kochała go, ale nie tolerowała Danielle.
-Bądź tak miły… - wysyczała, dając nacisk na ostatnie słowo – I zrób coś dla mnie. Ostatni raz, o wiele nie proszę. Jest mała dziewczynka, która bardzo chciała was poznać. Jesteś jej ulubieńcem i obiecałam jej, że się zobaczycie. Niestety to było podczas twojego pobytu w szpitalu, ale sprawa nadal jest aktualna. Proszę cię więc, zbierz chłopaków i odwiedźcie ją. Louisa ściągnij z Paryża, to tylko kilka godzin. To moja ostatnia prośba, potem możesz wracać do tej swojej jak jej tam…
-Ale…
-Liam… - warknęła – Nic mnie nie obchodzi co robisz za zamkniętymi drzwiami. Zrób to dla małej, chorej dziewczynki, która cię kocha chociaż cię nie zna.
-Nie o to chodzi, zrobimy to bez żadnego ale. Fani są dla nas bardzo ważni. Ale chciałem ci powiedzieć, że…
-Świetnie, adres prześlę Zaynowi na maila. – wtrąciła, po czym się rozłączyła. Odetchnęła głęboko, chowając telefon do kieszeni.
Gówno prawda. Cholernie ją obchodziło co robi za zamkniętymi drzwiami. Była jego dziewczyną, na miłość Boską! No właśnie… Była.
*
Dokładnie trzy miesiące później, w Doncaster odbyło się kameralne wesele. Rodzina, przyjaciele. Louis i Eleanor w końcu postanowili na zawsze związać się więzłem małżeńskim.
Została świadkiem El. Dziewczyna wiele jej zawdzięczała, a przynajmniej tak jej wmawiała za każdym razem gdy ją widziała. Strasznie jej to schlebiało, ale tak właściwie to tylko podsunęła Louisowi pomysł na oświadczyny. Nic więcej.
-Wyglądasz świetnie. – powiedziała Amy i skończyła przypinać welon do wysoko upiętych włosów dziewczyny.
-Boję się, że się potknę. – przygryzła wargę Eleanor.
-Nie potkniesz się. Nie panikuj. To twój dzień. Będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką widział cały świat. – powiedziała brunetka, uśmiechając się delikatnie.
-Myślisz? – zapytała, przeglądając się w dużym lustrze, tymczasowo stojącym pod ścianą w pokoju Lottie, która zgodziła się go użyczyć na czas wielkich przygotowań.
-Jestem tego pewna. – uśmiechnęła się. Eleanor przytuliła ją do siebie.
-Dziękuję. Jesteś najlepszą przyjaciółką pod słońcem.
-Wiem. – zaśmiała się brunetka. – A teraz pozwól, że zostawię cię na chwilkę. Muszę iść założyć sukienkę. W szlafroku nie pójdę. – wyszczerzyła się, po czym zniknęła za drzwiami.
Założyła ciemnobeżową sukienkę bez ramiączek, sięgającą przed kolano, marszczoną na jej dolnej części. Na stopy założyła jasnobeżowe buty high heels. Na lewą rękę założyła złoty zegarek, a na uszy małe kolczyki – kwiatki. Do małej torebki w kolorze szpilek włożyła najpotrzebniejsze rzeczy.
Przejrzała się w lusterku z zadowoleniem patrząc na fryzurę, którą zrobiła jej Victoria. Ta dziewczyna naprawdę powinna zostać fryzjerką. Już dawno zażegnały dziwaczny konflikt, który panował między nimi od czasów zerwania Amy z Niallem.
Wróciła do pokoju, gdzie Eleanor stała przy oknie i z uśmiechem na ustach obserwowała zamieszanie przed jej rodzinnym domem. Amy stanęła obok niej.
-To jak, gotowa na twój wielki dzień?
*
- Ja Eleanor Jane Calder, biorę sobie ciebie Louisie Wiliamie Tomlinsonie za męża i ślubuję ci miłość, wierność, i uczciwość małżeńską, oraz to , że cię nie opuszczę, aż do śmierci. – powiedziała brunetka i wsunęła obrączkę na palec swojego ukochanego. Louis uśmiechnął się delikatnie i wziął obrączkę dla swojej narzeczonej do dłoni.
-Ja Louis Wiliam Tomlinson, biorę sobie ciebie Eleanor Jane Calder za żonę i ślubuję ci miłość, wierność, i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę, aż do śmierci. – słowa płynące z jego ust, delikatnie rozbrzmiewały w przepełnionym kościele. Wsunął obrączkę na palec swojej ukochanej.
-Na mocy wypowiedzianych przez was słów związuję was nierozłącznym więzłem, którego człowiek nie ma prawa rozdzielić. Możesz teraz pocałować pannę młodą. – oznajmił ksiądz. Usta młodej pary złączyły się w przepięknym pocałunku. Wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać. Amy uśmiechnęła się do Harrego, który wydawał się być wzruszony.
Młodzi ruszyli środkiem kościoła, trzymając się za ręce i uśmiechając szeroko. Amy i Harry ruszyli za nimi. Wychodząc, Eleanor i Louis zostali obsypani ryżem. Na szczęście.
-Harry, nie rozklejaj się tylko. – zaśmiała się brunetka. Loczek wzniósł oczy ku niebu.
-Powiedziała ta, co nie ma zaczerwienionych oczu. – pokazał jej dyskretnie język.
-To nie moja wina, że zawsze płaczę na ślubach. – wzruszyła ramionami. Podeszli do pary młodej. Amy pocałowała Eleanor w oba policzki.
-Widzisz? Nie potknęłaś się. Wszyscy są tobą zachwyceni. – szepnęła, a panna młoda się zarumieniła. Amy przesunęła się do Louisa i mocno go uściskała.
-Jestem z ciebie dumna Lou. – mrugnęła do niego. – Życzę wam wszystkiego co najlepsze, gromadki dzieci, wiecznej miłości, braku kłótni i wielkiego domu na Majorce. – powiedziała do ich obojga.
-Czemu akurat tam? – zdziwiła się Eleanor.
-Nie wiem. A co, wolicie gdzieś indziej? – zapytała Amy, szczerząc się. – Mniejsza. Prezent dla was ode mnie, Kate, Victorii i chłopaków otrzymacie dopiero po podróży poślubnej, co byście się nie rozproszyli. Sorry. – zaśmiała się, stając obok Harry’ego. Zielonooki objął ją ramieniem.
*
-Zatańczymy? – nachylił się nad nią Zayn. Skinęła głową i zgasiła papierosa, po czym rzuciła go na ziemię i zadeptała butem. Podała dłoń Zaynowi i wstała. Przeszli na parkiet, gdzie tańczyło kilka par. Mulat objął ją w pasie, a Amy położyła jedną dłoń na jego ramieniu. Zaczęli tańczyć, delikatnie stąpając po parkiecie.
-Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że taki rozrywkowy gość jak Louis ożenił się pierwszy. – pokręcił głową.
-W końcu jest najstarszy. – uśmiechnęła się delikatnie.
-Wiesz, że wszyscy zawsze stawialiśmy na to, że to Liam pierwszy się ożeni? – zapytał.
-Liam? – zdziwiła się. – Dlaczego?
-Bo to najbardziej stateczny człowiek, jakiego znamy. – okręcił ją delikatnie.
-Może i tak. – uśmiechnęła się. Pogodziła się z nim i nadal byli razem, choć to nie było to co wcześniej. Liam przysięgał jej na kolanach, że wtedy z Danielle tylko rozmawiali. Nie chciało jej się w to wierzyć, ale naprawdę nie chciała zaprzepaścić tego związku.
-Odbijamy. – rozległ się głos Liama. Zayn skinął głową, dziękując Amy za taniec. Brunetka uśmiechnęła się do swojego chłopaka, nadal zachowując dystans.
Ale zamiast tańczyć, Liam pociągnął ją na bok. Amy patrzyła na niego zdziwiona, starając się dorównać tempem jego krokom. W szpilkach było jej niezwykle ciężko, ale udało jej się nie potknąć.
-O co chodzi? – zapytała, gdy usiedli w altanie za domem Lou. Liam spojrzał na nią.
-Próbowałem… Ty też. Ale to się nie uda. Jesteś piękną, wartościową kobietą. Znajdziesz sobie kogoś i zapomnisz.
-O czym ty pieprzysz? – rozszerzyła oczy zdziwiona. Liam westchnął, opierając się łokciami o stół, który stał między nimi.
-Rozstańmy się w zgodzie. Nie chcę niszczyć tego wszystkiego, co jest między nami. Tego dnia jak cię spotkałem po raz pierwszy, pomyślałem, że nigdy nie widziałem tak zjawiskowej dziewczyny. Byłaś i jesteś milion razy piękniejsza od Danielle i wszystkich kobiet tej planety. Nawet teraz, na ślubie mojego najlepszego przyjaciela, jesteś piękniejsza od jego żony. Nie zmienię zdania. Jesteś cudowna. Mądra, delikatna, drobna, cudowna. Mógłbym wymieniać bez końca. Ale coś się między nami zepsuło. Nie chciałbym, żeby ta przyjaźń się skończyła.
-Może trzeba było najpierw mnie w sobie nie rozkochiwać? Patrz, Payne. Hokus pokus, czary mary, Amy Harris też ma uczucia, stary! Chcieć to sobie możesz. Ta przyjaźń skończyła się z chwilą, gdy powiedziałeś, że chcesz się rozstać. Udanej reszty życia. Mam nadzieję, że poza dzisiejszym dniem już nigdy więcej cię nie zobaczę. – powiedziała, a jej głos był tak oschły, że przeraził nawet ją samą. Liam skinął głową.
-Rozumiem…
-Gówno rozumiesz! – krzyknęła, czując, że jej oczy napełniają się łzami. – Kocham cię jak jakaś popieprzona idiotka! A ty co? Chcesz być moim przyjacielem? Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić tą przyjaźń? Myślę, że dobrze wiesz. Nie obchodzi mnie, że właśnie ranię twoje uczucia. Pora zająć się swoim własnym tyłkiem. Szkoda tylko, że nie pomyślałeś o tym, że mnie zranisz, jak powiedziałeś, że nigdy mnie nie zostawisz. Jesteś cholernym kłamcą, nie chcę cię już nigdy widzieć na oczy.
-Amy…
-Po prostu stąd idź. Zostaw mnie. Idź… - machnęła ręką, jakby chciała odgonić od siebie natrętną muchę.
Liam wstał i wrócił na wesele.
Zakryła usta dłonią, by żaden szloch się z nich nie wydostał. Dwie zbłąkane łzy spłynęły po jej policzkach.
Jak mógł? Mówił, że jej nie zostawi i prosił ją o to samo.
Jak śmiał zrobić to w dzień, w którym wszyscy powinni się cieszyć? W dzień ślubu Lou i El? Jak mógł być tak podły?
Zrzuciła buty ze stóp i podciągnęła swoje kolana pod brodę. Oparła na nich czoło i zaczęła szlochać. Jak mała, zbłąkana nastolatka. Jak dziecko bez smoczka. Jak ktoś, kto właśnie został sam.
-Płaczesz? – stłumiony głos rozległ się przy wejściu do altany. Niall. Zawsze wtedy, gdy łzy lecą po policzkach jak opętane.
-Nie, mam katar, idź sobie. – jęknęła cicho, nie odrywając swojej głowy od kolan. Horan usiadł obok niej. Z cichym westchnieniem pogładził ją po plecach.
-Nie jest warty twoich łez.
-Tak? – uniosła głowę, patrząc na niego zrezygnowana. – To kto do cholery jest? Papież?
-Wiesz, że nie to miałem na myśli. Nie płacz, bo ktoś cię zostawił. Ciesz się, bo zrobił to teraz, a nie później, kiedy zaangażujesz się jeszcze bardziej.
Amy pokręciła głową, ścierając kolejne łzy, które spłynęły z jej oczu. Nie potrafiła się cieszyć. Przecież mogło być dobrze. Mogli się pozbierać, ułożyć to wszystko. Mogli rozstać się na chwilę, poukładać swoje sprawy. Zacząć od nowa. Zbudować ten związek od fundamentów.
Dlaczego tak łatwo ich przekreślił?
-To niedorzeczne, Niall. – pociągnęła nosem. Horan wyciągnął chusteczkę z kieszeni marynarki i podał ją Amy. Dziewczyna podziękowała i otarła swoje łzy.
-Mam pójść i go pobić? – zaproponował. Amy spojrzała na niego kręcąc głową. Za bardo jej na nim zależało, żeby widzieć go obitego.
-Nie. Niall… Mógłbyś?
-Jasne. Będę z Vickie na parkiecie. Przyjdź jak coś.
Mieć takich przyjaciół było jej błogosławieństwem. Może nie wszystko się udawało w jej życiu, ale oni zdecydowanie tak. Na jedno cieszyła się, że ich poznała, na drugie ubolewała. Liam był dla niej kimś ważnym, a teraz?
Dlaczego musiał to zrobić?




I tak oto za nami rozdział ostatni.
W piątek pojawi się epilog.
W skali od 1-10 jak bardzo chcecie mnie zabić, za to, że znowu rozbiłam im związek?
NIE ZAPOMINAJCIE O BLACKMAIL, CZYLI DRUGIEJ CZĘŚCI TEGO OPOWIADANIA :) PROLOG POJAWI SIĘ W PIĄTEK, OBIECUJĘ! <3 

4 komentarze:

  1. W skali od 1 do 10? 11! Uważaj, bo zacznę zbierać na płatnego zabójcę. xd Jak mogłaś? O.o

    OdpowiedzUsuń
  2. eeeee.... Wiesz, że mimo iż piątek jest już za dwa dni, ja chcę wcześniej rozdzialik? :D

    Pozdrawiam :*
    Piernicek :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże cudowny :) jak on mógł ją zostawić ?! Czekam na epilog :)
    Xoxo @JustynaJanik3

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże święty.
    Dlaczego, co się stało, Payne, co Ci chłopie do łba strzeliło?! Nie mam bladego pojęcia, dlaczego to zrobił i dlaczego na ślubie swojego najlepszego przyjaciela. Chociaż tą noc mógłby przeczekać... Nie mogę tego zrozumieć, jest mi niesamowicie smutno... Ech, czemu, czemu, czemu?!
    No kurde, wesele piękne, uśmiechałam się, byłam taka zadowolona, a... .... tu, bach. Chociaż spodziewałam się tego po tytule rozdziału, liczyłam, że może jednak chodzi o kogoś innego. Łudziłam się, ale cóż. BOŻE, LI, ZABIJĘ CIĘ!
    @_luvmyboobear

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy